Jan Miodek

„Kultura i polszczyzna młodych pokoleń” Czekała na Pana pełna sala słuchaczy. Wśród nich sporo młodych osób, których Pański wykład bezpośrednio dotyczy. W artykule „Polszczyzna różnych pokoleń” zaznaczył Pan, że dorośli Polacy uważają język młodzieży za coraz bardziej groteskowy i smutny. Dlaczego Pan tak uważa? Skoro już mówimy o tym co jest smutne a co jest groteskowe – na pewno nie jest smutne to, że przyszły do polszczyzny komputer, joystick, skaner, mail, sms. Owszem, ja się bardzo cieszę, że te słowa są wśród nas, gdyż jednocześnie są znakiem cywilizacyjnego, gospodarczego rozwoju Polski. Dołączyliśmy przecież do krajów najbardziej rozwiniętych. To, iż przeciętny ojciec, matka, czy dziadkowie troszczą się, aby dziecko chodziło na angielski to jest naturalne. Angielski stał się najpopularniejszym językiem. Natomiast groteskowy jest często nasz bałwochwalczy stosunek do tego języka. Zachowujemy się w skali makro jak ludzie, którzy chcą nadrobić stracony czas. Co Pan ma na myśli? Wie Pan, kiedy sprawozdawca sportowy o najpopularniejszym angielskim piłkarzu powie, że to jest David Beckham (czyt. Dejwid) to nie mam do niego najmniejszych pretensji. Chociaż w Polsce jeśli bym powiedział o Dawidzie Beckhamie to też nie będzie kompromitacja. Natomiast jeśli dowiaduję się, że na lekcjach historii starożytnej nie mówi się już o bogini zwycięstwa Nike, tylko się mówi „Najki” z Samotraki – bo są takie buty, to również jest groteskowe. To nie tyle błąd językowy, co całkowite „wypadnięcie” z naszego kodu kulturowego! Różnice językowe między generacją starszych i młodszych Polaków pogłębiają się niezwykle szybko. Pokolenia właściwie przestają się rozumieć. Dlaczego? Młodemu pokoleniu coraz bardziej obce są wtręty łacińskie, greckie i francuskie. Teraz jest straszliwa, całkowita dominacja angielszczyzny. Jeśli ja nie powiem trzysylabowo „prze-pra-szam” to do końca życia będę mówił „pardon”, a oni oczywiście mówią „sorry”. I to jest tak powszechne, że nie mówią tylko „sorry”, ale i „sorki”, „sorka”, „sorewicz”. Mówią, że było „full” ludzi, że są cali „happy”. A co z zarzutem o wulgarności dzisiejszej młodzieży? Nie chcę być obłudny, my również nie byliśmy święci ale nasycenie naszego języka wszelkimi opierdal*niami czy kurw*ami było znikome! To już w jakieś ekstremalnej złości padały takie słowa. Proszę Pana! Przede wszystkim było to całkowicie wykluczone w obecności dziewczyn. Gdyby się człowiekowi wyrwało coś w stylu „pieprzysz”, to trzeba było pół roku przepraszać. Natomiast dzisiaj nie tylko chłopcy nie mają żadnych barier w obecności dziewczyn, ale i one klną często gorzej niż panowie. Skąd bierze się takie słownictwo wśród najmłodszych? Niestety główną rolę odgrywają tu rodzice. Przed paroma tygodniami na bulwarze nadodrzańskim we Wrocławiu słyszę taką rozmowę małżeńską, a w nogach dwójka 4-5 letnich dzieci. - Ty kur** Józek! Zobacz, leć, tam się coś stało! - A odpierd** Ty się ode mnie! Myśli Pan, że tak mówi tak zwane menelstwo? Nie! To wykwintnie ubrani ludzie z dwójką dzieci. Jeśli oni w obecności dzieci tak do siebie mówią, to mamy odpowiedź. Gdyby moja matka tak się odezwała do ojca to byłaby odzywka wręcz szaleńcza. Od razu do Lublińca! To tak jak u Was do Toszka (śmiech). Zatem jak znaleźć nić porozumienia w kontaktach między kolejnymi generacjami? Ależ taka nić cały czas jest i będzie! Zło i to co niedobre jest tylko krzykliwsze. Spotykam na swej drodze wielu wspaniałych językowo i mentalnie młodych ludzi. Nie wierzę w załamanie się polszczyzny! To miękko i ewolucyjnie będzie postępować. Nastąpi zmiana sztafet. To trwa już setki lat. Mogę Pana pocieszyć, że narzekania na dzieci i niskie zarobki są stare jak świat – narzekanie na język również. Młodzi ludzie nie uznają już autorytetów. Czy ma to wpływ na poziom języka? Oczywiście! Łapię się na tym, że rzucam jakieś nazwisko z encyklopedii - dla mnie zupełnie oczywiste – ze świata literatury czy nawet polonistyki, a absolwentka polonistyki nie kojarzy już kto to był. Szedłem ostatnio ul. Nowy Świat w Warszawie, tuż obok Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza i zastanawiam się czy studenci, aby znają tę postać. Czy jest Pan w stanie przytoczyć, które błędy i maniery językowe zasłyszane ostatnio, irytują Pana najbardziej? Szczególnie razi mnie „mi” na początku zdania. Wszyscy młodzi ludzie zaczynają tak mówić. Przykładowo - mi się to podoba, mi się zdaje, mi Jurek powiedział. Na początku zdania może być wyłącznie „mnie” - mnie się to podoba, mnie się zdaje, mnie Jurek powiedział. „Mi” używamy tylko po czasowniku – uwierz mi, zaufaj mi. Dzisiaj nawet czytałem wywiad, w którym „mi” jest na początku zdania! Panie redaktorze, powściągnijcie się również ze słowem „ciężko”! Już nie ma rzeczy trudnych, skomplikowanych, niełatwych, tylko wszystko jest ciężkie. Podobnie w sporcie – ktoś wygrywa, zwycięża, pokonuje kogoś. A obecnie nic tylko wszyscy wszystkich ogrywają. Ograć kogoś to nie jest to samo co wygrać! Po pierwsze to jest zbyt potoczne, a po drugie to słowo określa pewien element nieuczciwości. To już chyba wszystko co przychodzi mi na myśl. Na koniec odpowiem taką metaforą Melchiora Wańkowicza. „Rzeka wchłania w siebie wszystkie nieczystości, ale u ujścia jest już czysta i klarowna!”. Dlatego też, ja ostatecznie w taki rozwój polszczyzny wierzę. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję, powodzenia.