Bartosch Gaul pewnie do dzisiaj budzi się w środku nocy zlany potem. Trener Górnika Zabrze przekonał się, że koszmary ze snów mogą wydarzyć się w prawdziwym życiu. Tym koszmarem jest postawa jego drużyny w dwóch meczach, które kończyły tegoroczną rywalizację zabrzańskiego klubu w PKO Ekstraklasie.
Najpierw była kompromitacja z Miedzią Legnica. 0:3 na własnym stadionie z zespołem, który jest czerwoną latarnią, po prostu nie przystoi drużynie, która ma w swoim składzie byłego mistrza świata. Lukas Podolski jednak nie może trafiać do bramki za kolegów i jednocześnie ratować zespół po kolejnych koszmarnych błędach defensywy.
Można jednak było się pocieszać, że to wypadek przy pracy i Górnik szybko się odkuje. Miał ku temu bardzo dobrą okazję, bo na koniec odrabiał zaległości z Lechią Gdańsk, a to zespół, który okupował trzecie od końca miejsce w tabeli.
Tuż przed przerwą Erik Bergstrom trafił na 1:0. Wydawało się, że Górnik ma wszystko pod kontrolą, bo po zmianie stron na boisku działo się niewiele. Nagle Lechia wyprowadziła dwa ciosy. Na zabrzan wystarczyły rzutu rożne i w obu przypadkach scenariusz był taki sam. Dośrodkowanie w pole karne, następnie wielki chaos, w którym najpierw odnalazł się Mario Maloca, a potem Łukasz Zwoliński.
Górnik przegrał 1:2, a to mocno komplikuje jego sytuację. W tej chwili drużyna Gaula nad strefą spadkową ma cztery punkty przewagi. A mogło być zupełnie inaczej, bo gdyby Podolski i spółka ograli Miedź oraz Lechię, to dziś byliby na ósmej pozycji.
Sytuacja jeszcze nie jest tragiczna, ale też daleko do optymizmu. Górnik Zabrze musi zimą wzmocnić defensywę i poszukać piłkarzy, którzy będą trafiać w bramkę, a nie obok. Jeżeli wszyscy uznają, że nie ma powodów do paniki, to wiosną każdy scenariusz jest możliwy i to ze spadkiem włącznie. Konkurencja jest duża, więc walka o utrzymanie będzie niezwykle zażarta.