J.Kaźmierczak: "Gdyby nie PO nie znalazłbym się w Sejmie"
Swoją działalność polityczną rozpoczął w 1989 roku. Były radnym miasta Gliwice, przewodniczącym Rady, wiceprezydentem oraz posłem dwóch kadencji. Podczas ostatniego, spotkania przekazał nam, że nie będzie ubiegał o reelekcję. Profesora Jana Kaźmierczaka udało nam się namówić na rozmowę o Platformie Obywatelskiej, ostatnich wyborach oraz jego działalności publicznej i naukowej.
Ostatnia debata przesądziła o wyniku niedzielnych wyborów?
Ja pewnie mam trochę obciążone spojrzenie, ale dla mnie i merytorycznie i wizerunkowo lepszy był prezydent Komorowski. Pierwszą debatę bardzo zdecydowanie, tą drugą mniej zdecydowanie, ale również wygrał...
...a flaga Platformy Obywatelskiej na podłodze?
Wydaje mi się, że to jest co najmniej nieuczciwe, żeby człowiek, który jest kandydatem z nominacji partii robił coś takiego. Bronisław Komorowski owszem wywodzi się z PO, ale w momencie obejmowania urzędu Prezydenta RP z Platformy wystąpił. Wydaje mi się, że miał to być ze strony pana Dudy zabieg wyłącznie socjotechniczny, który chyba nie do końca został przemyślany.
Przemyślany czy nie, faktem jest, że flaga PO skończyła na podłodze, a Prezydentem RP został właśnie Andrzej Duda.
Ponieważ objąłem mandat posła w roku 2007 i mam kilka lat doświadczenia współpracy z prezydentem z PiSu wiem, że świat się z tego powodu nie zawali, natomiast patrząc realnie spowoduje to oczywisty problem. Możemy się spodziewać, że w przypadku większości ważnych decyzji parlamentu Andrzej Duda będzie na nie.
Gdzie spodziewa się pan prezydenckiego weta?
Należy się spodziewać, że jeśli zostanie poddana pod głosowanie parlamentu ustawa o in vitro to prezydent Duda jej na pewno nie podpisze, tylko zawetuje lub skieruje do Trybunału Konstytucyjnego. Pewnie kilka podobnych kwestii dałoby się jeszcze znaleźć, tym bardziej, że Andrzej Duda podpisał ze związkami zawodowymi pakt, którego treści nie znamy. Ja cenię sobie rolę związków zawodowych, one mają swoje miejsce w historii rozwoju demokracji, natomiast w kraju, który jest rządzony i zdominowany przez związki zawodowe żyłoby się ciężko. To co może zrobić Andrzej Duda na stanowisku prezydenta jest nieprzewidywalne – to się tyczy również obietnic wyborczych. Wypadałoby, żeby natychmiast po wyborze zaczął je spełniać, jednak ja wychodzę z przekonaniem, że żadna z tych dużych obietnic nie jest realna, nie mówiąc już o tym, że gdyby natychmiast podjął inicjatywę przywrócenia wieku emerytalnego w poprzednim wymiarze, to oznacza to krach budżetu.
Nie ma Pan wrażenia, że prawda internetu jest inna niż prawda telewizji? Kiedy czyta się komentarze w sieci to odnosi się wrażenie, że Platformie już nikt nie ufa, kiedy włączymy telewizor to okazuje, że wszystko jest OK.
Problem polega na tym, że prawda mediów jest dość elastyczna i podlega kształtowaniu. To co widać w internecie jest funkcją nie tego jaka jest obiektywna prawda, a tego na ile aktywnie udało się zmobilizować bardzo przekonujących ludzi, którzy wypowiadają się w sieci. Gdyby policzyć liczbę wpisów w sieci i zestawić ją z liczbą uprawnionych do głosowania to jest to zupełnie nieporównywalne.
O ile na portalach internetowych te komentarze są anonimowe, to już np. na Facebooku ludzie robią to pod swoim nazwiskiem i zdjęciem...
Nie, nie robią tego z nazwiska, tylko z szyldu pod który się podpięli. Kiedy zaczynałem prowadzenie profilu na Facebooku i dosyć bezkrytycznie przyjmowałem kolejne zaproszenia do grona znajomych, to w pewnym momencie znalazłem profile kobiety o tej samej nazwie, które obrazowane były zdjęciami kobiet z lat 40-tych. Ta pani na jednym profilu pracowała w Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie, raz w Ministerstwie Skarbu, raz w Generalnej Inspekcji Ochrony Danych Osobowych. Tak więc w moim przekonaniu Facebook nie do końca jest gremium obiektywnym. Poza tym ile mamy profili zobrazowanych zdjęciem zwierząt czy dajmy na to Lorda Vadera?
Owszem, natomiast jest to zjawisko marginalne, ogromną większość komentarzy piszą ludzie, którzy istnieją naprawdę.
Zgadza się, jednak jeśli nawet zestawimy te 100 czy 1000 komentarzy z liczbą osób, które biorą udział w wyborach w dużym mieście – nie wspominając już o wyborach prezydenckich – to jest to stosunkowo niewielki odsetek. Nie bez znaczenia jest tu również element sprzężenia zwrotnego - taka osoba nie tylko cierpliwie wysłucha tego co mówi do niej telewizja, radio czy prasa, ale może też się wypowiedzieć i trzeba przyznać, że nie raz te wypowiedzi to jest tzw. wyrzucenie żółci. Ja podejrzewam, że gdybym te osoby spotkał w rzeczywistości, to ich poglądy nie byłyby tak radykalne.
Te komentarze na naszej stronie czyta kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców a to już spora grupa wyborców, ale wracając jeszcze na chwilę do kampanii prezydenckiej i zaskakująco częstej obecności w niej Gliwic – Platforma Obywatelska próbuje odzyskać miasto?
W Gliwicach jest przede wszystkim wiele pozytywnych rzeczy do pokazania. To nie tyle jest kwestia odzyskania miasta co kwestia przeciwstawienia się opinii, że Polska to są zgliszcza i kupa gruzu. Jeśli spojrzycie państwo na Gliwice to widać bardzo wyraźnie, ze jest to miasto, które w ciągu ostatnich kilkunastu lat osiągnęło niezwykły skok cywilizacyjny, miasto które naprawdę ma się czym pochwalić. W tej chwili bardzo dużo mówi się o innowacjach – w Gliwicach te innowacje stały się rzeczywistością. Jeśli popatrzymy na strefę aktywności jaka powstała w Nowych Gliwicach to ja życzę każdemu miastu w Polsce, żeby tak to wyglądało. Jeśli popatrzeć na Politechnikę Śląską to okazuje się – o czym wspomniała zresztą premier Kopacz – że ta uczelnia kształci 12 proc. technicznego managementu w Polsce. Tak więc gdybym ja był odpowiedzialny za kampanię prezydencką to również starałabym się wykorzystać takie miejsce jak Gliwice do ugruntowania swojej opinii, że żyjemy w kraju, w którym dużo się zmienia.
Prezydent Frankiewicz byłby co najmniej zdziwiony słysząc, że rozwój Gliwic to zasługa Platformy.
Ja nie powiedziałem, że to zasługa Platformy Obywatelskiej tylko zasługa splotu okoliczności. Zresztą prezydentowi Frankiewiczowi też należałoby przypomnieć, że miał dosyć długą i całkiem owocną przygodę z PO. Natomiast to nie jest tak, że rządząca partia powoduje lokalnie jakieś zdarzenia – to byłaby nawet zła praktyka. Twierdzę, że to co zdarzyło się w Gliwicach jest zasługą nie jednej a wielu osób i myślę, że możemy być z tego dumni i chwalić się naszymi osiągnięciami przed całą Polską i nie tylko.
W czwartek była w Gliwicach premier Ewa Kopacz, w piątek prezydent Komorowski kończył tu swoją kampanię wyborczą, wcześniej nominowano gliwickiego posła na stanowisko Ministra Sprawiedliwości to też tylko splot okoliczności?
Wybór kompleksu „Nowe Gliwice” jako miejsca zakończenia kampanii prezydenckiej nie jest oczywiście przypadkiem. To przede wszystkim ogromny teren, piękne obiekty obrazujące doskonale to, co udało się w Polsce w ostatnich latach zrobić. Wydaje mi się, że Platforma Obywatelska generalnie stoi rzed wyzwaniem jakim jest przekonanie elektoratu, że warto dalej na nią głosować. Myślę, że jest to zadanie realne, do którego trzeba się po prostu przyłożyć i podejrzewam, że ta aktywność m.in. w Gliwicach to jest właśnie przejaw tego przykładania się.
Coraz częściej słychać głosy, że po odejściu Donald Tuska partia zaczyna się - mówiąc kolokwialnie - sypać, odczuł pan jakąś nerwowość wśród kolegów w Sejmie?
Nie mam takiego wrażenia. Każda formacja polityczna, która ma jakiekolwiek ambicje nie może bazować na jednej osobie – bazuje na grupie, im liczniejszej tym lepiej. Platforma Obywatelska ma bardzo wielu, dobrych ludzi, którzy bardzo dobrze odnajdują się w swoich lokalnych środowiskach. Sądzę, że ten potencjał ludzki, który Platforma Obywatelska posiada nie zawalił się w wyniku przejścia Donalda Tuska na inne stanowisko.
Ale nie da się ukryć, że Donald Tusk trzymał partię mocno pomimo różnych frakcji i grup interesu.
Taką jedyną frakcją, która usiłowała się tworzyć wysiłkiem jednego człowieka była frakcja Jarosława Gowina. Na szczęście ten człowiek z partii odszedł, ale próbował w sposób dla mnie nie rozpoznawalny tworzyć grupę konserwatywną. Natomiast nie ulega wątpliwości jedna rzecz – PO jest formacją bardzo wielowątkową, są tam ludzie, którzy mają poglądy bardzo lewicowe, jak i ludzie o poglądach mocno konserwatywnych i chwała Bogu, bo z definicji boję się partii ideologiczno jednolitych.
Porozmawiajmy trochę o panu. Jak się zaczęła przygoda z działalnością publiczną? Pamięta Pan ten moment?
Pamiętam go doskonale. W 1989 roku w październiku miała miejsce miejsce moja obrona – tzw kolokwium habilitacyjne. To kolokwium notabene trwało chyba 7 godzin i byłem jednym z rekordzistów. Naturalną koleją rzeczy jest, że po każdym wydarzeniu, które wymagało od nas dużego wysiłku i koncentracji odczuwamy swego rodzaju pustkę, której nie ma czym wypełnić. Mniej więcej tydzień po obronie przyszedł do mnie ówczesny przewodniczący „Solidarności” na wydziale – pan Węgrzyn – i zaproponował przyłączenie się do sekcji przy Komitecie Obywatelskim w Gliwicach, który przygotowywał wtedy program na zbliżające się wybory do Rad Miejskich. Inicjatorem tej sekcji był pan profesor Kazimierz Kurpisz, z którym było mi bardzo po drodze to zgodziłem się włączyć w tą inicjatywę.
I zaproponowano panu start w wyborach do Rady Miasta...
Kompletnie nie wiedziałem jak to się robi, o ile dobrze pamiętam nie prowadziłem też żadnej kampanii wyborczej. Jak się później okazało nie była ona potrzebna ponieważ Komitet Obywatelski brał wszystko. Wybrano 50-ciu radnych z czego 47 to byli radni wybrani właśnie z list Komitetu Obywatelskiego i tym sposobem znalazłem się w Radzie Miasta Gliwice. Później powstawał Sejmik Województwa, który wtedy składał się z delegatów gmin i Gliwice postanowiły mnie do niego delegować, a tenże Sejmik wybrał mnie na członka prezydium. To była pierwsza kadencja samorządu w latach 1990-1994.
W tym samym czasie powołano pana na stanowisko profesora nadzwyczajnego.
Tak, to oznaczało, że miałem określony czas na to by uzyskać tytuł profesora. Tak więc kiedy nadszedł rok 1994 i kończyła się kadencja samorządu podziękowałem kolegom i oznajmiłem, że muszę dokończyć to co stanowi moją bazę życiową i odszedłem z samorządu. Zająłem się działalnością naukową i w efekcie 1997 roku dostałem nominację na tytuł profesora, którą odebrałem w lutym 1998 roku z rąk prezydenta Kwaśniewskiego. W 2000 zostałem mianowany na stanowisko profesora zwyczajnego co spowodowało ten sam syndrom, jak w roku 1989 – „co ja teraz będę robił?”
Już dwa lata później został pan wiceprezydentem Gliwic.
W 2002 zgłosił się do mnie prezydent Zygmunt Frankiewicz proponując objęcie tej funkcji. Zgodziłem się na to pod warunkiem, że będę mógł dalej pracować na uczelni i podsumowując myślę, że nie ucierpiała na tym żadna ze stron. Natomiast kiedy nastał rok 2006 i kończyła się moja kadencja prezydent Frankiewicz wezwał mnie na rozmowę i powiedział, że doszedł do wniosku, że jego zastępca nie może być jednocześnie pracownikiem gdzie indziej. Stanąłem więc przed wyborem: uczelnia czy stanowisko wiceprezydenta Gliwic w kolejnej kadencji.
I wybrał pan uczelnię.
Tak, ale jednocześnie zadeklarowałem jednak chęć udziału w wyborach do Rady Miasta i pewnie ze względu na pewną jednak rozpoznawalność zostałem nie tylko członkiem Rady, ale również jej przewodniczącym. Rok później mieliśmy wybory parlamentarne, znalazłem się na 8 miejscu listy Platformy Obywatelskiej i dzięki bardzo dobremu wynikowi PO w okręgu zostałem posłem na Sejm RP. W kolejnych wyborach w 2011 roku nie dość, że ponownie wybrano mnie posłem, to jako jeden z nielicznych posłów w okręgu uzyskałem lepszy wynik niż w poprzednich wyborach.
Jak były przewodniczący ocenia działalność aktualnej i poprzedniej Rady Miasta.
To są rady bardzo różne. Cóż... robią to co mają robić - ścierają się tam poglądy, na pewno nie jest to rada podobna do tej z 1990 roku. Wtedy - przypominam - na 50 radnych aż 47 pochodziło z jednego klubu, ale wszystko się zmienia. Nie podejmę się oceny pracy obecnej Rady Miasta bo to nie jest moja rola. Ja staram się dobrze robić to, do czego jestem w tej chwili powołany. Nie oceniam bliźnich bo to jest zadanie tych, którzy są jedynie obserwatorami i nie uczestniczą w życiu politycznym.
Poseł Kaźmierczak chyba trochę uwierał gliwickiej Platformie Obywatelskiej?
Powiem tak – ja jestem z natury realistycznym optymistą, a poza tym jest mi bardzo po drodze z piosenką „Róbmy swoje” Wojciecha Młynarskiego. Z związku z tym nie podejmę się oceny w drugą stronę, jeśli natomiast o mnie chodzi to nigdy nie miałem odczucia, że mnie jest niewygodnie z Platformą Obywatelską, wręcz przeciwnie. Uważam, że PO zawdzięczam to co osiągnąłem – w końcu gdyby nie lista Platformy to nigdy nie znalazłbym się w Sejmie.